Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/20

Ta strona została przepisana.

był tam tłum dzikich, zupełnie nagich, którzy biegali po wybrzeżu i potrząsali groźnie dzidami, zwróconemi ku mnie.
Wcale mi się to nie podobało i zamiast dążyć ku wyspie, chciałem zwrócić statek od tych niegościnnych brzegów, tymczasem z wielkim niepokojem spotkałem się z prądem, który niósł mnie wprost na nie i to wśród raf koralowych. Prąd był tak silny, iż walczyć z nim nie mogłem. Dowiedziałem się potem, że była to cieśnina, pomiędzy wyspami Melville i Bathurst.
Traciłem nadzieję wydobycia się z tego złowrogiego miejsca, gdyż będąc sam jeden na okręcie, nie mogłem walczyć z prądem. Szczęściem przepływał on wśród skalistych brzegów, z których tylko wygrażali mi dzicy, kierując ku mnie swoje łuki. Była to najwęższa część cieśniny, a dzicy olbrzymiego wzrostu wyglądali strasznie wojowniczo. Chroniłem się przed strzałami, jak mogłem, kilka z nich padło na pokład. Były one zrobione z bardzo twardego drzewa i mogły niezawodnie zadawać ciężkie rany. Dzicy przytem wydawali straszliwe wrzaski. Tymczasem prąd unosił mnie tak szybko, iż niebawem straciłem ich z oczu.
Z radością znalazłem się znowu na pełnem morzu. Miałem w prawdzie na okręcie dużo broni i amunicyi, ale ostatecznie nichym na walce nie wygrał i wolałem trzymać się zdaleka od napastników.