Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/22

Ta strona została przepisana.

mnie szum bałwanów, teraz widziałem w prawdzie burzliwe morze, alem go już nie słyszał.
Stopniowo dopiero zdałem sobie sprawę z okropnej prawdy. Byłem głuchy, jak pień. Grwałtowne uderzenie bałwanu, rzucając mnie głową o burt, odebrało mi słuch zupełnie. Co się ze mną działo, gdym to zrozumniał, opisać nie potrafię. Jednakże nie wszystko jeszcze było stracone, bo nazajutrz rano, uczułem ja kieś trzaśnięcie w lewem uchu i natychmiast posłyszałem znowu szum morza, wycie wichru i szczekanie mego ukochanego psa. Ale na prawe ucho pozostałem głuchy na zawsze.
Zaczynałem myśleć, że najgorsze niebezpieczeństwo minęło, gdy znowu dał się słyszeć złowrogi zgrzyt okrętu o podwodną rafę. Z rozpaczą spojrzałem w koło i prócz raf ujrzałem tylko wązki pas piasczystej zaspy, wynurzającej się opodal. Jednocześnie okręt uszkodzony począł się zanurzać. Widząc to wyrzucałem w wodę paki i beczki, w nadziei, że może dostaną się do lądu, próbowałem też zbudować sobie tratwę, ale nie miałem na to czasu, bo wkrótce wraz z psem znalazłem się w morzu, usiłując płynąć ku wyspie.
Na nieszczęście wszystkie łodzie przepadły wraz z kapitanem i nurkami w ów dzień fatalny. Teraz morze było tak wzburzone, (wał raf otaczał okręt, fala szła przeciwko mnie), że byłbym niezawodnie utonął, gdyby wierny pies nie przyszedł mi z pomocą, chwytając mnie za włosy, które miałem długie, bom ich oddawna nie strzygł i w ten sposób dostaliśmy się do lądu. Pies