Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/24

Ta strona została przepisana.

jut i zabrałem z nich parę kołder, ale żywność nie wpadła mi w ręce. Z niezmiernym trudem zbudowałem z kawałków drzewa, znalezionych na pokładzie lub pływających do kola, coś nakształt tratwy, na której złożyłem kołdry, kufer dębowy i parę innych rzeczy, ale gdy spuściłem tratwę, przekonałem się, że teraz nie dopłynę do wyspy z powodu odpływu.
Czas był prześliczny, postanowiłem więc przenocować na okręcie, którego przód wystawał nad wodą, gdyż potrzebowałem bardzo wypoczynku. Noc przeszła spokojnie, a zbudziłem się o świcie.
Teraz sprzyjał mi przypływ, więc przyprowadziłem moją tratwę do wyspy. Szukając na niej miejsca da wylądowania i osiedlenia się, przejrzałem ją znowu uważnie i zrobiłem odkrycie, które przejęło mnie przerażeniem. Oto dostrzegłem przy dole głębokim n a parę stóp ludzką czaszkę i obejrzawszy dół, doszedłem do przekonania, że był wykopanym łopatami,, zatem przez istoty, mające jakąś cywilizacyę zacząłem palcami rozgrzebywać go głębiej. Wtedy z nieopisaną trwogą dogrzebałem się wielu szczątków ludzkich. „Boże!” pomyślałem ze zgrozą “wkrótce pewnie i moje kości pomięszają się z temi, co się tu znajdują.“
Widok ten sprawił na mnie tak przygnębiające wrażenie, iż musiałem zająć się czem innem, ażeby je zatrzeć, ale po pewnem czasie zapanowałem nad memi nerwami i znowu wróciłem do tej tajemniczej mogiły. Na liczyłem w niej szesnaście szkieletów, pomiędzy którem i dwa mniejsze musiały należyć do kobiet lub niedorostków
Tego rana za śniadanie posłużyły mi surowe jajka