Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/25

Ta strona została przepisana.

mew, napoju nie miałem żadnego. Pomiędzy dziewiątą a dziesiątą, godziną przy najniższym odpływie, udałem się znowu na okręt i zabrałem tyle rzeczy, ile tylko mogłem. Poszukiwania w kajutach były bardzo trudne, z powodu wody, która je napełniała, jednakże wydobyłem z nich tomahawk, oraz mój łuk i strzały. Jeszcze w Szwajcaryi wprawiałem się w ten rodzaj sportu i byłem dobrym łucznikiem, wziąłem także kocieł kuchenny. Wszystkie te rzeczy miały dla mnie pierwszorzędne znaczenie, szczególniej łuk i strzały stanowiły o mojem życiu, bo dawały możność zabijania morskiego ptactwa na pożywienie. Wprawdzie na okręcie było wiele broni palnej i ładunków, ale ponieważ proch zamókł, nie zabierałem ich wcale.
Za pomocą tomahawku odciąłem wiele kawałków drzewa z okrętu i zabrałem na opał.
Powróciwszy na wyspę, próbowałem sposobem tarcia rozpalić ogień, ale napróżno, po godzinie ciężkiej pracy drzewo zaledwie się cokolwiek rozgrzało, a pomimo, ze nie ustawałem w usiłowaniach, nie zdołałem dojść do upragnionego rezultatu. Zastanawiałem się nad warunkami, w jakich dzicy otrzymują ogień w ten sposób, jak o tem nieraz czytałem. Do tego czasu nie zbudowałem sobie żadnego schroniska. Sypiałem na piasku otulony w moje kołdry. Dopiero po kilku dniach, przekonałem się z wielką radością, że przy najniższem odpływie morza było rzeczą możliwą przejść w bród po skałach do okrętu i wówczas też sprowadziłem sobie