Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/28

Ta strona została przepisana.

wów, bo jedynie w czasie pełni i nowiu, mogłem dostawać się w bród na okręt. Z czasem jednak zaczął on ulegać zniszczeniu, a ja sam dopomagałem temu za pomocą mego tomahawku.
Baryłki mąki, jakie powoli wyciągałem z zatopionych składów, nie uległy zupełnemu zniszczeniu, gdyż utworzyła się w nich po wierzchu jakoby skorupa osłaniająca resztę zawartości. Wiele jednak z tej mąki zepsuło się pomimo największej mej staranności; przyniosłem sobie także z okrętu zapasy bobu, ryżu i kukurydzy, blaszanki skoncentrowanego mleka, suszonych jarzyn i wiele innych artykułów spożywczych, a także kilka butelek oliwy i araku.
Ostatecznie, po upływie dziewięciu miesięcy okręt był zupełnie opróżniony i tylko nagi szkielet sterczał na skałach.
W wielkiej skrzyni, znajdującej się w kajucie kapitana, znalazłem najrozmaitsze nasiona i wówczas przyszło mi na myśl, czy nie mógłbym posiać i wyhodować sobie trochę zboża. Największa trudność była o wodę, której starczyło mi zaledwie na własną potrzebę, a wiedziałem, że wodą morską podlewać roślin nie można.
Po długich rozmysłach spróbowałem następującego sposobu. Zapełniłem wielką żółwią skorupę piaskiem, oliwą i zwilżyłem ją krwią żółwią. Zboże zakiełkowało i niebawem miałem pełno skorup w ten sposób obsianych, które uważałem za swój ogród.
Przez długi czas poprzestawałem na pierwotnem schronisku płóciennem, teraz postanowiłem zużytkować