Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/29

Ta strona została przepisana.

muszle perłowe na wybudowanie rodzaju chaty, bo właściwie nie wiem czemu znosiłem je pilnie z okrętu. Zbudowałem więc ściany grube na trzy stopy, mające dziesięć stóp długości, siedm szerokości i spoiłem je mięszaniną z piasku, gliny i wody, ściany okryłem płótnem i tym sposobem zrobiłem sobie wygodną siedzibę. Można śmiało powiedzieć, że nie było chaty zbudowanej z kosztowniejszego materyału. Przy wejściu zrobiłem rodzaj namiotu, dla ochrony ognia w czasie dżdżystej pory. Zużytkowałem też słomę wyhodowaną w moim ogrodzie na pokrycie chaty i posłanie.
Kocioł, który przywiozłem z okrętu, był przez długi czas jedynem mojem kuchennem narzędziem. Zresztą, kiedym chciał co upiec, robiłem w piasku rodzaj pieca, jak widziałem, że czynili mieszkańcy Nowej Gwinei. Miałem zawsze ryb pod dostatkiem, dzikie ptactwo zabijałem kijem, gdy siadało na wyspie zmęczone. Dopóki miałem mąkę, piekłem sobie z niej placki. Ryby łowiły dla mnie pelikany, bo te ptaki, gdy miały młode przynosiły im obfity zapas świeżych rybek w swych dziobach, a gdy wyrzucały je na piasek, zabierałem je bez ceremonii. Ryby, mięso żółwie i konserwy owocowe były to prawdziwe uczty.
Po śniadaniu kąpałem się i jeśli był czas odpływu, i morze płytkie a z tego powodu nie trzeba było lękać się rekinów, puszczałem się dalej od brzegu, potem biegałem po słońcu, ażeby się osuszyć. Wracałem następnie do mego schronienia i czytałem głośno, najczęściej po angielsku dla przyjemności słyszenia własnego głosu. Przywiozłem z okrętu biblię po francusku