Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/39

Ta strona została przepisana.

dawał mi poznać, ażebym szedł z nim. Nie wiem czemu idąc pochwyciłem wiosło i tak udałem się na wybrzeże.
Morze było jeszcze wzburzone, a że nie zupełnie było widno, z trudnością rozeznawałem oddalone przedmioty. Jednakże wytężając wzrok kilkakrotnie, zdawało mi się, że dostrzegam jakiś długi czarny przedmiot, który wyglądał na łódź miotaną bałwanami. Wtedy podzieliłem wrażenia Brunona, tem bardziej, kiedy po kilku minutach ujrzałem wyraźnie dobrze zbudawaną tratwę, a na niej kilka bezwładnie leżących postaci ludzkich.



VI.

Niepodobna mi opisać tego co się ze mną działo. Widziałem, że na tej tratwie znajdują się rozbitki w niebezpieczeństwie i modliłem się, ażebym ich mógł wybawić, a nadzieja, iż wreszcie znajdę istotę ludzką, z którą mógłbym rozmawiać, napełniła mnie niewypowiedzianą radością tak, iż zaledwie mogłem się powstrzymać od wskoczenia w morze, ażeby dopłynąć do tratwy, która znajdowała się o kilkaset łokci od brzegu. Czyż ona nigdy się nie zbliży? myślałem oszalały z niecierpliwości. W tedy to ujrzałem z przerażeniem, że otoczyły ją zewsząd rekiny, jakby w oczekiwaniu strawy: Przykazałem więc memu psu, by nie ruszał się