Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/42

Ta strona została przepisana.

W zbudził on podziw w dzikich, wyobrazili sobie, że na tak ogromnym statku musiałem tu przypłynąć z jakiejś odległej ziemi i od tej chwili spoglądali na mnie jak na wyższą istotę. Pokazałem im potem uwięzłe w skale szczątki okrętu i próbowałem wytłomaczyć, że na nim to dostałem się tutaj, ale mnie nie rozumieli.
Gdyśmy powrócili do mojej siedziby, ukazałem się w ubraniu i to wywołało znowu takie zdziwienie, że lękałem się, by nie obudzić W nich zbytniej trwogi, gdyż ta mogła przerwać nasze przyjazne stosunki.
Dzicy nie próbowali stawiać sobie jakiegobądź schroniska, spali na otwartem powietrzu, pod moją chatą, około ognia; napróżno dawałem im żagle i kołdry nie chcieli ich, tuląc się tylko dla ciepła jedni do drugich. Rano kobieta gotowała im posiłek złożony z ryb, jaj żółwich i morskiego ptactwa, a ja dodawałem czasem coś z moich zapasów.
Bruno nie mógł się przez długi czas przyzwyczaić do przybyszów, może dla tego, że każdy jego żywszy ruch lub szczeknięcie, przejmowało ich okropnym strachem.
Udało mi się nareszcie rozchmurzyć dzikiego gimnastycznem przedstawieniem, które wywołało w chłopcach radość szaloną. Wszyscy: ojciec, matka i dzieci probowali naśladować moje ruchy, ale potłukli się tylko, a ponury Murzyn o mało karku nie skręcił; dał więc pokój naśladowaniu, a przypatrywał się tylko moim skokom i różnym sztukom akrobatycznym. Mógł patrzeć na nie w milczącym zachwycie przez całe godziny. Chociaż go się nie lękałem zachowywa-