Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/43

Ta strona została przepisana.

łem jednak pewne ostrożności, starannie chowałem przed nim broń wszelką, a dzidę, którą miał z sobą na tratwie, połamałem na kawałki i rzuciłem w moi ze, byłem więc pewny, że choćby nawet chciał, nie mógłby mi nic złego zrobić. Nie spuszczając się jednak na to, dałem mu do zrozumienia, że za pomocą mego statku, mógłbym dowieść go do jego kraju, to obudziło w nim wdzięczność i rozproszyło przygnębienie, w jakiem był zwykle pogrążony.
Pomału, stopniowo zacząłem się wtajemniczać w dziwaczny język moich dzikich, a w zamian kobieta, najinteligentniejsza z nich wszystkich, nauczyła się, odemnie kilka angieskich wyrazów. Dowiedziałem się w miarę jak rozumiałem ją lepiej, o wielu szczególnych zwyczajach australijskich tubylców, a te wiadomości bardzo mi się w następstwie przydały. Kobieta nazywała się Jamba i opowiedziała mi, iż nagła burza, szalejąca przed dwoma tygodniami, uniosła ich daleko od rodzinnych wybrzeży.
Któregoś dnia wypadkiem, Jamba pierwszy raz w życiu ujrzała swoje oblicze w małem owalnem zwieiciadełku, które wisiało w mojej chacie niedaleko hamaku. Pochwyciła je i przybliżyła do twarzy. Zadrżała, dotknęła jego powierzchni, potem szybko zajrzała na drugą stronę. Raz jeszcze rzuciła przeciągłe wejizenie w lustro i z krzykiem uciekła.
Potem jednak przemogła swój strach i niejednokrotnie godzinami całemi przyglądała się swojej twarzy, robiąc różne miny, dziwaczniejsze jedne od drugich. Mąż jej w tej okliczności zachowywał się inaczej, skoro