Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/49

Ta strona została przepisana.

skóra moja spalona była od słońca, przecież kolorem różniła się bardzo od skóry murzynów i to nadzwyczajnie ich dziwiło; dotykali nieśmiało moich ramion, rąk, twarzy, a tkanina, jaką byłem okryty, zaciekawiała ich niezmiernie. Dopiero gdy pierwsze wrażenie przeminęło, rozniecili w około pięć ognisk.
Był to widocznie sygnał. Pięć zapalonych ognisk połączyło się w jedną piramidę dymu, wznoszącą się wysoko w spokojnem powietrzu. Wytłomaczono mi, iż to znaczyło, że wysłańcy znaleźli mnie i moich towarzyszy, i że niebawem popłyniemy wszyscy razem na ląd.
Dzięki naukom Jamby, mogłem się dobrze porozumiewać z krajowcami ich językiem i rozumiałem ich wcale nieźle, o ile nie krzyczeli szybko wszyscy razem.
Na lądzie tymczasem ze wszystkich stron zapalały się ognie, widocznie zwoływano lud z blizka i z daleka. Jakim sposobem jednak te ognie roznosiły wiadomość o przybyciu białego człowieka, tego już wytłomaczyć nie jestem w stanie. Jamba przygotowała posiłek dla przybyłych z ostatniego żółwia, który nam jeszcze pozostał. Dzicy jedli nadzwyczaj wiele. Powiedziałem im po uczcie, że jestem znużony długą podróżą i potrzebuję spoczynku, potem zawiesiłem mój hamak na gałęziach cienistego drzewa i spałem doskonale, dopóki poczciwa Jamba nie przyszła mi oznajmić, że mają się rozpocząć uroczystości naszego przyjazdu.
Byłem zupełnie wypoczęty i uraczyłem dzikich sztukami akrobatycznemi, które wzbudziło ich zachwyt. Próbowali oni także naśladować moje skoki, ale bez skutku, a raczej ze złym skutkiem, bo się potłukli, co spra-