Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/5

Ta strona została skorygowana.

ko to: drobiu, trzody chlewnoj, owoców i t. p., wreszcie dostaliśmy się szczęśliwie, bez najmniejszego wypadku, na brzegi Nowej Gwinei, która była celem wyprawy. Nurkowie spędzali cały ten czas na tańcach, śpiewach i grach rozmaitych, jak wesołe dzieci.
Wreszcie trafiliśmy na miejsce, które kapitan uznał za stosowne do połowu pereł, więc zarzuciwszy kotwicę, szybko zabraliśmy się do pracy. Byliśmy zaopatrzeni w łódź taką, jakiej się używa do połowu wielorybów i w pół tuzina drobnych stateczków, podobnych do łupiny orzecha przeznaczonych, do użytku nurków. Najprzód sam kapitan wypłynął na łodzi i z niej przeglądał dno oceanu, za pomocą morskiego teleskopu, teleskop ten składał się po prostu z długiego metalowego cylindra, zaopatrzonego w soczewkę, a przy nadzwyczajnej przezroczystości wody, Jensen mógł dokonać swoich oględzin.
Łódź jego otaczała flotyla drobnych statków, na każdym było od czterech do sześciu Malajczyków. Gdy Jensen dostrzegł miejsce odpowiednie, dawał znak i w mgnieniu oka nurkowie rzucali się do wody wprost na dno morskich przezroczy. Jeden tylko człowiek zostawał na łodzi, ażeby mieć o niej staranie. Ci nurkowie nietylko nie byli zaopatrzeni w żaden mechaniczny przyrząd, ale nie mieli nawet pomocniczych narzędzi, nic prócz noża zawieszonego na sznurku u pasa. Morze było w tych miejscach zaledwie na dwa lub trzy sążnie głębokie, czasem jednak dochodziło do ośmiu sążni i była to największa głębia, której nasi nurkowie dosięgali. Spuściwszy się na dno, brali zwykle dwie muszle