Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/51

Ta strona została przepisana.

siedziałem w łodzi ogłuszony prawie okrzykami podziwu, rozbrzmiewającemi na około. W reszcie murzyni, którzy nas pierwsi spotkali, przyszli mi z pomocą i zaprowadzili mnie z widoczną dumą przez tłum na wzgórek, panujący nad wybrzeżem. Dowiedziałem się wówczas, iż wiadomość o mojem przybyciu była powodem zebrania się tego mnóstwa dzikich.
Miejscowość sama, w której się znajdowałem, miała zaledwie trzydzieści chat, a raczej schronisk uplecionych z chróstu najpierwotniejszym sposobem. Bez dachu i zamknięcia, miały one kształt półokrągły. Pomiędzy niemi było jednak kilka chat trawą pokrytych? dużo większych i zewsząd zamkniętych, tylko z dziurą, którą można było dostać się do wnętrza zupełnie ciemnego.
Powiedziano mi, iż mogę otrzymać wedle woli: schronisko, albo chatę, i po namyśle wybrałem to drugie. Natychmiast Jamba wraz z wielu swemi towarzyszkami zabrała się do jej zbudowania i wykończyła ją szybko. Ja tymczasem z kilku przewodnikami zwiedzałem okoliczne osady i wszędzie przyjmowano mnie z oznakami największej przyjaźni i poszanowania. Skromne moje odzienie złożone z karmazynowej jedwabnej płachty, wzbudzało podziw dzikich, ale rzecz szczególna, najwięcej zastanawiał ich ślad mojej nogi. Oni bowiem stąpają w ten sposób, że tylko pół stopy odciska się na piasku, nie mogli się więc dość nadziwić, różnicy istniejącej pomiędzy śladami, jakie każdy z nas pozostawiał.
Od czasu wylądowania nie widziałem prawie mę-