Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/54

Ta strona została przepisana.

dożerczych uroczystościach, wyobraziłem więc sobie, że coś podobnego ma teraz nastąpić, że taka wstrętna uczta będzie wyprawiona na moją cześć, że mi ofiarują pierwszy kąsek i że teraz mnie także, przypadł zaszczyt zamordowania nieszczęsnej, uśmiechnionej dziewczyny.. W tej stanowczej chwili postanowiłem umrzeć raczej, niżeli to uczynić.
Gdym spoglądał niepewny na maczugę, widziałem iż nie mogli pojąć powodów mego wahania. Tłum milczał niezadowolony. Dziewczyna ku memu wielkiemu zdumieniu zdawała się wesoła i zadowolona, choć mogła mieć zaledwie lat szesnaście.
Postanowiłem przemówić do zgromadzonych i zrobiłem znak, ażeby usiedli. Uczynili to, ale nie byli zadowoleni. Za pomocą słów i znaków dałem im do zrozumienia, że moja wiara nie pozwala mi brać udziału w ucztach ludożerczych, że Wielki Duch, którego czcili, objawił mi, iż nie godzi się zabijać z zimną krwią bezbronnych, a tem bardziej zjadać współ-ludzi. Byłem bardzo wzruszony i oczekiwałem niespokojnie skutku mojej przemowy.
Jakież było moje zdziwienie, gdy wszyscy słuchacze wybuchnęli szalonym śmiechem. Szczęściem nadeszła Jamba i w kilku słowach wytłomaczyła mi, o co chodziło. Naczelnicy nie żądali bynajmniej morderstwa dziewczyny, wprost dawali mi ją za żonę, a cała ceremonia ślubu zasadzać się miała na uderzeniu jej w głowę przy świadkach. Nie zgodziłem się na to, ale nie chcąc uchylać się od zwyczajów tych dzikich, z któremi żyć mi wypadało, dałem im do zrozumienia, że wo-