Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/59

Ta strona została przepisana.

na zwierzynę, posługując się w tym wypadku ogniem.Zapalali więc krzaki, a gdy zwierzęta uciekały z nich gromadnie, oni wówczas zabijali je dzidami. Trzask płomieni, tysiące uciekających kangurów, oposów, szczurów, wężów, ptactwa, krzyki ludzi, iskry i kłęby dymu, wszystko to tworzyło widowisko nigdy nie zapomniane.
Co do połowu ryb, ten odbywał się bardzo rano, lub gdy już noc zapadła zupełnie. W tym ostatnim razie mężczyźni mieli w jednem ręku pochodnie, a w długiem dzidy, na które z wielką zręcznością nadziewali ryby, rzucając je potem kobietom, czekającym na wybrzeżu. Czasem setka ludzi brodziła w ten sposób po płytkiej wodzie, podnosząc w górę pochodnie z nagotowanemi dzidami i wydając okrzyki radosne, skoro tylko udało im się nadziać na nie rybę. W dzień metoda połowu była inna. Stawiano na płytkiej wodzie zasieki w kształcie trójkąta otwartego od strony morza, a skoro przypływ przynosił zdobycz, zamykano ten trójkąt, a w tedy z największą łatwością brano na dzidy wielkie i mniejsze nagromadzone ryby.
Z polowań, najciekawsze było na kangury. Wymagało ono niesłychanej cierpliwością Skoro dziki je przedsięwziął, szedł za śladami z taką ostrożnością, by nie był przez zwierzęta spostrzeżony. Jeśli zaś zdradził się jakimkolwiek szmerem, był zdolny stać w miejscu jakby skamieniały całe ogdziny, dopóki zwierzę uspokojone tą nieruchomością, nie sądziło się zupełnie bezpiecznem, a gdy się zbliżyło do myśliwego na jakie trzydzieści lub czterdzieści kroków, rzucał on w nie swoją dzidę i nie zdarzyło mi się słyszeć, ażeby kiedykolwiek chybił.