Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/6

Ta strona została skorygowana.

i lewą ręką przyciskali je do piersi, a powróciwszy na powierzchnię odpoczywali około kwandransa.
Muszle każdy składał na osobną kupkę, której nie łączono z innemi; dno morza złożone było w tych miejscach z kolonii koralowych, znajdowały się tam więc niezliczone nierówności i głębie, w których zwykle można było znaleść najlepszą zdobycz.
Dno morskie pokrywała bujna roślinność, niby las w którym uwijały się różnobarwne ryby; korale miały także piękne kolory, ale te znikały, gdy się je wyciągnęło na powierzchnię.
Nasza wyprawa puszczała się zwykle na morze z odpływem, a powracała wraz z przypływem i oddalała się niekiedy bardzo od lądu. Skoro morze stawało się niespokojne nurkowie nie mogli pracować, spieszyli więc do wielorybiej łodzi wciągali nań swoje stateczki i na nim powracali na okręt.
Ja nie brałem zwykle udziału w wyprawach, ale na mnie leżał obowiązek odbierania muszli od nurków i zapisywania ich liczby. Najczęściej też sam jeden z psem zostawałem na okręcie, bo nawet dwie malajskie kobiety, udawały się także na połów i pracowały jak inni nurkowie. Trzeba też przyznać, że ci wszyscy ludzie byli bardzo uczciwi, nie kłócili się ani nawet troszczyli się o wartość zdobyczy, jaką wyławiali i okazywali się zadowoleni, gdy mieli do syta ryżu, ryb, jaj żółwich, drobiu i kawy, a jeśli jeszcze do tego dodawano im paciorki, nie pragnęli więcej niczego.
Zwykle po kilkogodzinnej wyprawie każdy nurek oddawał mi około dwadzieścia muszel; oczyszczałem je