Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/69

Ta strona została przepisana.

Wkrótce po utracie mego statku, Jamba zrobiła mi małą łódkę z kory, długą wprawdzie stóp blizko 15, ale bardzą wązką i w niej odbywaliśmy wycieczki do pobliskich wysp. Łódkę Jamba zrobiła następnym sposobem: naprzód rozgrzała korę, a następnie zszyła ją nadając kształt łodzi. Stronę gładką obróciła do środka, a powierzchnię zewnętrzną oblała rodzajem żywicy, zebranej z gumowych drzew. Nie mogłem się jednak przyzwyczaić do maleńkiej łódki, z którą trzeba było się obchodzić bardzo ostrożnie.
Raz zdecydowałem się na niej popłynąć do jednej z sąsiednich wysp, którą chciałem zwiedzić, spodziewałem się tam upolować ptaki, które co wieczór widziałem krążące nad wyspą. Jak zwykle Jamba popłynęła ze mną. Wysepka miała brzegi bagniste, porosła była zwartą roślinnością zwrotnikową. Wysiadłszy, musiałem sobie torować toporkiem drogę, ażeby dostać się na wyższą część wyspy, przedzierając się z trudnością pomiędzy nieprzebytem i ścianami zieleni. Zaledwie jednak uszedłem kilka łokci, gdy nagle stanąłem przerażony widokiem ogromnego aligatora, który widocznie szedł do wody i nietylko zagradzał mi drogę, ale zmuszał do natychmiastowego odwrotu.
Jak tylko potworny płaz mnie dostrzegł, zaczął poruszać olbrzymiemi szczękami. Przyznaję, że przez chwilę wahałem się, w jaki sposób rozpocząć z nim walkę. Niepodobna mi było go ominąć, z powodu gęstwiny otaczającej. Zdecydowałem się więc na rzecz bardzo śmiałą, mając zawsze na myśli konieczność otoczenia się urokiem który umożliwiał mi życie między dzikiemi.