Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/70

Ta strona została przepisana.

Pobiegłem więc wprost na aligatora i rozpędziwszy się przeskoczyłem nad głową i siadłem, jak na konia, na szorstkim jego grzbiecie, jednocześnie krzykiem ostrzegając Jambę, którą zostawiłem przy łódce. Potem uderzyłem kamiennym toporem zwierzę, w miejsce, w jakiem mogłem mu najprędzej śmierć zadać, ale topór tak uwiązł w jego głowie, żem go w żaden sposób wyciągnąć nie mógł. Byłem w połoźeniu strasznem, stałem na grzbiecie ogromnego aligatora, daremnie usiłując wydobyć topór.
Szczęściem nadbiegła Jamba, niosąc wiosło, i bez wahania wepchnęła je w paszczę zwierzęcia, które ją pożreć chciało. W ten sposób nie mogło już ono zamknąć paszczy, a korzystając z tego, oślepiłem je sztyletem, następnie zaś wydobywszy topór, dobiłem wreszcie.
Jamba dumną była bardzo ze swej zdobyczy, a skoro tylko wróciliśmy na ląd, opowiadała niezmordowanie cały wypadek swoim ziomkom, naśladując przed nimi jego szczegóły, wychwalając moją odwagę i zręczność, których sławę jak to później sprawdziłem, rozniosła się po dalekich pokoleniach, a w przyszłości zjednała mi u nich gościnne przyjęcie.
Nie mogliśmy odrazu zabrać zabitego aligatora, ale na drugi dzień cała czereda dzikich popłynęła po niego na swych tratwach, a po przywiezieniu, przyglądano mu się z podziwieniem. Uważano tę zdobycz za tak ważną i przyniosła mi ona tyle zaszczytu, iż skórę aligatora rozsyłano po kawałku wszystkim sąsiednim pokoleniom zapewne w charakterze talizmanów.