Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/71

Ta strona została przepisana.

Wkrótce po tym wypadku, postanowiłem przenieść moją siedzibę na szczyt wzgórza po drugiej stronie zatoki, zkąd zdawało mi się, że łatwiej spostrzegłbym jaki zbliżający się żagiel. Sami dzicy, którzy wiedzieli o tem, jak pragnąłem dostać się napowrót do swoich, doradzili mi to uczynić, przestrzegali jednak zarazem, iż będę cierpiał od zimna i wiatru, zamieszkując tak wysokie miejsce. Nadzieja przecież dostrzeżenia jakiego europejskiego statku, przeważyła wszystkie inne względy i nastąpiło czułe pożegnanie z dzikimi, które zakończyli oni oświadczeniem, iż zawsze moje odwiedziny, lub powrót pomiędzy siebie, uważać będą jako zaszczyt i przyjmą mnie z radością. Naturalnie towarzyszyła mi Jamba i wierny pies, a odprowadzała cała chmara dzikich na swoich tratwach. Wybrałem miejsce, jak mi się zdawało, odpowiednie do zamieszkania, najwięcej wyniesione; dzicy zapewnili mnie raz jeszcze, że tu nie wytrzymam z powodu zimna i wiatrów, a nawet samotności i przekonałem się potem, że mieli słuszność. Wprawdzie zdarzało się, że ten i ów nas odwiedzał, ale były to rzadkie wypadki i nie mogliśmy namówić ogółu, by blisko nas zamieszkali.
Jamba wysilała się, ażeby mi dostarczyć wszelkich możliwych wygód i środków spożywczych, widziałem przecież, że jej także przykrzyło się oddalenie od swoich, więc po kilkodniowej próbie, powróciłem do mego dawnego zamieszkania i zacząłem robić przygotowania do podróży około wybrzeża australskiego, gdzie wiedziałem, że często przepływały okręty.
Dzicy byli uszczęśliwieni z mego powrotu, a ja po-