Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/72

Ta strona została przepisana.

zostałem jeszcze z nimi parę miesięcy. Pragnęli bardzo, ażebym im towarzyszył w ich wojennych wyprawach, ale odmawiałem, dowodząc, że nie jestem wojownikiem. W rzeczywistości wiedziałem, że nie potrafię nigdy tak zręcznie ciskać dzidą jak oni, ani też zasłaniać się tarczą w taki sposób, że dosięgnąć ich było bardzo trudno. Ja nie miałem nawet wyobrażenia jak sporządzić sobie tarczę, a nie mogłem się okazać im w czemkolwiek nieumiejętnym. Starałem się więc w ich przytomości spełniać tylko takie czyny, któremi mogłem im zaimponować.
Zdobyłem sobie laury za pomocą moich strzał czyli latających dzid, a zwycięstwa otrzymane nad dzikiemi zwierzętami za pomocą topora i harpuna, stały się tematem do pieśni. Nie mogłem się jednak wprawiać w strzelanie z łuku, gdyż gdybym przypadkiem chybił, obniżyłbym się w ich przekonaniu. Zdarzyło mi się już parę razy postąpić niewłaściwie według ich pojęć Kiedy n. p. w czasie polowania, będąc bardzo spragniony, rzuciłem się na ziemię przy strumieniu i piłem zbliżywszy usta do wody, dzicy, którzy nigdy nie pili w ten sposób, ale zawsze czerpali wodę rękam i nieśli do ust, zadziwili się bardzo. Nie było jednak ze mną Jamby, któraby mnie w porę ostrzegła, przestrzegł mnie tylko nagle usłyszany szmer złowrogi. Obejrzałem się! na twarzach towarzyszy dostrzegłem obrzydzenie. Powiedzieli, iż piję jak kangur. Szczęściem nadeszła Jamba, wytłomaczyła im moją nieobyczajność i przestrzegła mnie, bym nigdy nic podobnego nie robił.
Przechodziły miesiące po miesiącach, a ja wiodłem