Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/74

Ta strona została przepisana.

ny nie znalazł. Muszę tez powiedzieć, że dostałem od mojego pokolenia dzikich, rodzaj paszportu, a raczej masońskiego znaku.— Był to kij, mający pewne kabalistyczne znaki. Każdy naczelnik, nosił taki kij przeciągnięty przez chrząstkę nosa. Ja jednak nosiłem go zawsze zatknięty we włosach. Okazał się on nieoceniony dla mnie. Naczelnicy plemion, nigdy nie wychodzą po za swoje posiadłości bez podobnego kija i ja zapewne nie mógłbym bez niego zajść daleko.
Ile razy spotykałem obce pokolenie, żądałem, by mnie zaprowadzono do naczelnika, a za okazaniem mego kija, przyjmowano mnie bardzo serdecznie, a gdym odchodził dodawano coś zawsze do znaków wyrżniętych na nim, czasem też posyłał naczelnik ze mną kilku swoich, którzy osobiście przedstawiali mnie naczelnikowi sąsiedniego pokolenia, a w takim razie mój kij był już zbyteczny.



XII.

Zrazu okolice, któreśmy przechodzili, były wzgórzyste i zadrzewione wspaniale. Niektóre okazy drzew dochodziły do ogromnej wysokości 200 stóp. Żywiliśmy się korzonkami, szczurami, wężami i kangurami. Jednakże kraj się zmieniał, gdyśmy się posunęli na wschód, a Jamba musiała wysilać swój spryt, ażeby wynaleźć korzonki jadalne, czasem znów była zupełnie stropiona