Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/81

Ta strona została przepisana.

czynił. Wytłomaczyia mi, iż była to wróżba nadchodzących deszczów i dodała: „Nie chciałam, żebyś zabijał te wężę, bo trzeba zobaczyć, czy zostaną na drzewach szukając ochrony przed powodzią.”
Nic jednak w powietrzu nie zapowiadało zmiany. Upłynęło też wiele miesięcy od czasu ostatniego deszczu, bo poziom rzeki był bardzo niski chociaż miał strome i wysokie brzegi, a cała okolica była spieczona od suszy. Tymczasem uderzyło nas dziwne zjawisko, na które Jamba naprzód zwróciła moją uwagę, Oto doszedł nas z oddali jakiś głuchy łoskot, który się wzmagał jak gdyby się zbliżał. Nie mogłem pojąć skądby pochodził. Zauważyłem także, iż rzeka stała się bardzo wzburzona i nurty jej biegły coraz szybciej. Nagle zbliżyła się z okropnym hałasem olbrzymia fala; zrozumiałem, że deszcze rozpoczęły się w górach i że tę falę spowodowało wezbranie dopływów rzeki, która też przybierała z niesłychaną szybkością.
W przeciągu kilku godzin, poziom jej podniósł się o kilkadziesiąt stóp. Zaniepokoiło to Jambę, która poczęła mi doradzać byśmy gdzieś na wyniosłem miejscu zbudowali sobie chatę i przebyli w niej nadchodzący widocznie czas deszczów.
Zabraliśmy się bez zwłoki do roboty i zbudowaliśmy sobie schronienie z kory, przymocowanej do pali za pomocą pnących roślin. Właśnie też zaczęły się ulewy, lecz byliśmy już od nich dostatecznie zabezpieczeni w naszej maleńkiej chacie. Nie przebywaliśmy jednak ciągle pod dachem, polowaliśmy, szukaliśmy po-