Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/9

Ta strona została przepisana.

a gdy to potworne stworzenie, otworzyło paszczę, miałem się za zgubionego. Jednakże nie zrobiło mi ono nic złego i mogłem spokojnie powrócić na okręt, ale nie prędko otrząsłem się z trwogi.
Niekiedy przeszkadzały nam rekiny, ale Malajczycy nie bardzo się ich lękają. Przeciwnie nasi nurkowie szukali ich nawet; łowili oni te zwierzętą w sposób tru dny do wiary z powodu swej prostoty i śmiałości, jakiej wymaga. Czterech do pięciu nurków wypływało na łodzi, i zatrzymywali się dopiero spotkawszy ławę rekinów. Wówczas śmielszy od innych wychylał się z łodzi i wbijał dzidę, na ten cel wziętą, w pierwszego rekina, który się zbliżył. Skoro mu się to tylko udało, cała załoga podnosiła straszny wrzask, uderzając jednocześnie wodę wiosłami, ażeby przestraszyć rekiny, te uciekały, ale rzecz dziwna, ukłuty zawsze powracał sam, ażeby się przyjrzeć temu, co go zraniło. Widząc go wracającego ku łodzi, Malajczyk rzucał się spokojnie w morze, uzbrojony jedynie swym nieodstępnym nożem i krótkim kijem z twardego drzewa, długim na pięć cali tylko, lecz zaostrzonym po obu końcach. Płynął na powierzchni i naturalnie rekin się do niego zbliżał, a kiedy przewracał się, aby go pożreć, Malajczyk usuwał się kilku zręcznemifporuszeniami lewej ręki, prawą zaś kładł mu w otwartą paszczę swój kij sztorcem. W ten sposób rekin nie mógł jej zamknąć, a woda, wpadając w nią, zalewała go.
Nurkowi potrzeba dużo zimnej krwi, ażeby w ten sposób zabić rekina, ale Malajoczycy znajdują wielką przyjemność w tym niebezpiecznym sporcie,