Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/98

Ta strona została przepisana.


Jamba ciąglę spoglądała na gwiazdy, aż wreszcie z wybuchem radości wskazała mi najjaśniejszą wśród nich wołając. „Tę prznajmniej poznasz, dość jej się napatrzyłeś.” Zamyśliłem się przez chwilę i nagle zrozumiałem wszystko, Jamba powracała raz jeszcze do swojej ojczyzny. Tak jest, było to znowu miejsce to samo, z którego wyruszyliśmy przed osiemnastu miesiącami. W czasie burzy minęliśmy Port Darwin.
Serce moje o mało nie pękło, gdym pomyślał o tych strasznych cierpieniach przebytych daremnie jo rozwianych nadziejach. Padłem jak martwy na lodzi, złamany ostatecznie zniweczeniem wszystkich pragnień i marzeń.
Jamba uklękła przy mnie, probując pocieszyć ze swym zwykłym spokojem i słodyczą. Mówiła mi, jak radzi będą jej współplemiennicy, widząc mnie znowu pomiędzy sobą, jak wielkie stanowisko mogę wśród nich zająć. Była to zaprawdę smutna pociecha. A tak czułem się zrozpaczony, że draźnił mnie nawet głos Jamby. Wymawiałem sobie, żem się nie wybrał lądem z Port Essington do Port Darwin, co byłbym niezawodnie uczynił, gdyby nie kapitan Dawis, który zapewnił, że trzeba przebywać olbrzymie bagna i wody przepełnione aligatorami.
Miałem nawet zamiar dostać się lądem do Sydney, chciałem jednak wprzódy spróbować, czy uie będzie mi łatwiej powrócić do cywilizowanego świata przez Port Darwin. A teraz byłem znowu w zatoce Cambridge, w tym samym miejscu zkąd wybrałem się półtora roku temu, i gdziem niegdyś wylądował w to-