Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/99

Ta strona została przepisana.

warzystwie trzech dzikich z mej piaszczystej wysepki. Łatwo sobie wyobrazić co się ze mną działo. Wylądowaliśmy na wysepce niedaleko lądu iJam ba
rozpaliła sygnały dla swoich przyjaciół i krewnych, uwiadamiając ich o swoim powrocie. Uradziliśmy, że nie przyznamy się do przypadku, ale powiemy, iż dobrowolnie wróciliśmy do naszych przyjaciół, rozumując, że nigdzie nam tak dobrze nie będzie jak tutaj. Ija musiałem odgrywać tę komedyę, gdy cała moja istota była przejęta bezsilną wściekłością.
Tym razem nie czekaliśmy długo na krajowców, którzy przywiosłowaii szybko do wybrzeża, gdzie zebrani już byli naczelnicy pokoleń, ażeby nas powitać. Tymczasem pierwsza rozpacz minęła, uczułem się trochę pokrzepiony prawdziwą radością, z jaką nas witano i zacząłem godzić się z losem.
Odbyły się zwykłe ceremonie pocierania nosa o ramię, prawie każdy krajowiec chciał się do mnie zbliżyć i zasypywał mnie gradem pytań; Jamba nabrała od razu wielkiego znaczenia. Zbudowano nam zaraz obszerną chatę, a dzicy prześcigali się w przynoszeniu nam pożywienia, którego niestety, bardzo potrzebowaliśmy: ryb, żółwi, korzonków i jaj.
Wieczorem urządzono na moją cześć ogromne corrobore, gdyż dzicy nie mogli się nacieszyć moim powrotem, a nie przeszło im przez myśl, że był mimowolny.
Natura ludzka jest wszędzie jednaką bez względu na stopień oświaty. Otóż głównym dowodem tego gorącego przyjęcia była niefortunna wojna z jednem z ościennych pokoleń; dzicy mieli nadzieję pokonać nieprzy-