Strona:Lubiński - Wianek z Górnego Śląska.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

Ponad czaszkami błądzących rycerzy
Dziki dwujęzyczny smok ulatuje,
Paszczęka kłami ostremi się jeży,
Jak wiosło wodę, skrzydło chmury pruje.

Nozdrza iskrami parskają, a szpony
Ogniem po łysych czołach ryją: Zdrada! —
A gdzie ów orszak rozpuści zagony
Swoje, przyroda cała woła: Biada!

Trwogą wściekłości ogarnięte duchy
Pędzą w niknącą dal aż poza stepy;
Tam się wszczynają żywe wrzaski, ruchy
I w bratniej walce łamią się oszczepy.

Gdy słońce rozpala złote kagańce,
Dopiero wtedy ustaje zażarty
Bój, bratobójce uchodzą za krańce
Stepu, jak w kniei znikające harty.

Co noc się odbywają te gonitwy,
Co noc tę zgraję piekło w step wyléwa,
Co noc się tracą zdrajce pośród bitwy —
Aż na ostatni sąd ich Bóg powzywa.