Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie.djvu/129

Ta strona została przepisana.

I terpentyną jedlina płacząca,
I sosna wielkiéj w budynkach wygody
I kadzidłowéj jałowiec jagody.
Trzeci raz różnie próbując ochłody,
Chodzę po brzegach przezroczystéj wody;
Tam mam dostatnie chłody topolowe
Olsze czerwone i wierzby domowe.
Ale cóż potem? Lubo ta zasłona
Schroni méj głowy od Hyperyona,
Lubo mi na czas psia gwiazda sfolguje,
Zaraz te pustki miłość opanuje.
Próżno się tedy cieniem z wierzchu chłodzę,
Gdy w sobie noszę ogień i z nim chodzę.

Młodość Morsztyna upływała na służbie pokojówéj, przy boku obu królów, Władysława i Kazimierza; był bowiem, jak powiada Wespazyan Kochowski, intimae admnissionis cubicularius. Nie była to jednakże służba tak bardzo pokojowa, aby nic nie robić tylko wiercić piętą przed panem, mizdrzyć się, spijać lub grać w kości lub w karty; owszem, możnaby ją nazwać prawdziwą szkołą statystów; tam bowiem wkładano się do spraw publicznych, do traktowań poważniéjszych, tak z postronnemi państwami jak z kołami sejmikowemi, gdy wypadło czasem kierować niemi podług myśli dworskiéj; tam wreszcie biegało się raz wraz goń-