I od brzegów Genewy rzekłbym sobie z cicha:
Darmo Polak do dawnej szczęśliwości wzdycha!
Otoż i całe życzenie, cała niejako treść życia w tych wierszach zawarta! — Ileż to nędzy w téj filozofii XVIII. wieku! Używać, póki siły i zdrowie starczą; a gdy krew oziębnie, palić kadzidła genewskim i fernejskim mędrcom, — i litować się nad biédną Polską, że może wzdychać do swojéj przeszłości, do wiary, która ją utrzymała na czele chrześciańskiego rycerstwa, do prostego obyczaju, do cnót domowych i poświęceń się obywatelskich. Przesiawszy to wszystko na pytlu bezwzględnéj negacyi, zważywszy na wagę grubego materyalizmu, cóż zostanie? garść plewy! I prawda! W ręku tych reformatorów plewy tylko zostały z ojczystego ziarna. — Takimi pomysłami harcowała młodość Węgierskiego. Zuchwały wyobraziciel tak zwanych filozoficznych idei, ma tę zaletę, że nieobwija nic w bawełnę i świeci całym cynizmem nagości. Inni, mniéj od niego niezawiśli, garną się pod płaszczyk protekcyi, modyfikują się podług dworu, gęstym dymem kadzideł osłaniając swoje nędzoty. Węgierski, acz Szambelan JKMości, rozpuszcza bicz satyry i smaga nim, niekiedy zbyt nieuważnie, z obrazą niejednéj miłości własnéj, a zawsze z obrazą