Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie.djvu/167

Ta strona została przepisana.

Krasicki, Trembecki, Naruszewicz, sprostać im talentem i nauką niemiał nadziei Węgierski, a zarozumiałość ciągle mu szeptała do ucha: Wolter wszystko pobił dowcipem; przyswój sobie dowcip Woltera, a będziesz jak on najpierwszym. — I dorobił się smutnéj sławy, któréj w dojrzalszych latach musiał zapewne żałować. Domyślać się można, że wybryk ten przebaczono mu jak swawolę zepsutemu dziecku, zwłaszcza gdy wziął się do pracy poważnéj i pożytecznéj; a może téż obronę swoją winien był jakiéj koteryi, która go namówiła do téj rozpusty pióra. Żyłka wrodzonéj złośliwości nie dość jak widać poskromiona oburzeniem się ludzi poważnych, jedynych sędziów w téj sprawie, pobudziła go znowu do napisania polityczno-satyrycznego wiersza: Katarynejda, w którym obraziwszy osoby wysoko położone w sposób najcyniczniejszéj nieprzyzwoitości — niemiał co dłużéj popasać w kraju, i musiał z niego wyjeżdżać. Tego mu tylko było trzeba, do czego tak serdecznie wzdychał.
Jest wzmianka w wierszach Trembeckiego, że Węgierski miał jechać za granicę z Ignacym Potockim Starostą Urzędowskim i z metresą jego panią Etoubville; ale czy wyjechał z nimi?