wać ludowi najświętsze jego prawa. Jestem synem nieszczęśliwego, niegdyś wolnego i potężnego narodu, dziś w upadku i bezrządzie. Większéj niepragnąłbym pociechy, jak rozmawiając z panem, wyobrażać sobie, że kiedyś wstępując w jego ślady, ojczyźnie mojéj stanę się użytecznym!...“
Nierównie dobitniéj wyraża myśl Węgierskiego korespondencya druga do p. Dickinson w Bostonie. Pełno tam głębokich spostrzeżeń i obszernego ogarnięcia biegu polityki i stosunków społecznych. Ten jeden pomnik pióra jego, usprawiedliwia niejakiem zarozumieniem tchnące słowa w liście do J. Washingtona. Widać już zakrój na niepospolitego publicystę i żal serce ściska, że zdobyczy umysłowych chorobami zwątlone ciało nieumiało donieść aż do ojczyzny! Winszując p. Dickinson, że Anglicy opuścili Nowy York, tak rozprawia o widokach politycznych Stanów Zjednoczonych:
„Lecz teraz, kiedyście spokojni i panami we własnym domu, cóż poczniecie drodzy panowie? Jakaż będzie polityka wasza na dal? Jakie postępowanie wewnątrz? Do jakiego punktu rozwiną się wzajemne zazdrości? Kto je uśmierzy? Azaliż przeniesiecie dobro powszechne kontinentu nad szczęśliwość własnego kraju? — Czyliż bogaty kolon
Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie.djvu/180
Ta strona została skorygowana.