Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie.djvu/260

Ta strona została skorygowana.

rodziców za niego idzie. Na co jéj odpowiedział: że bynajmniéj to nieszkodzi; że raz będąc jego żoną, do niego się przyzwyczai, i że w wypełnieniu swoich obowiązków znajdzie i szczęście. Zupełny ten brak delikatności przejął trwogą serce Malwiny, nader smutnym nadal wróżąc losem!...
„Mąż który niewyrozumiałą zazdrość do wielu innych łączył przywar, wywiózł ją zaraz od familii i znajomych do odludnego zamku w głąb najdalszéj prowincyi. — Tam dzikością charakteru, zazdrością bez powodów i ustawicznemi i popędliwemi wyrzutami: że go niekocha, truł młode jéj lata, dnie i godziny.... Malwina wprawdzie kochać go niemogła, ale żadnéj mu przyczyny niedawała, aby mógł słusznie powiedzieć, że mu w czém uchybia....
„Po dwu leciech takiego pożycia, uprzykrzył sobie męczyć żonę niedzielonem kochaniem, i zmieniwszy całkiem sposób życia, dnie całe trawił z kilką sąsiadami, równie jak on grzecznymi, na gonieniu, męczeniu i zabijaniu biédnych sarn, lisów i zajęcy, a wieczorami, z polowania wróciwszy, z tymiż samymi sąsiadami, pił okropnie do późnéj nocy....
„...Z razu, to zupełne opuszczenie zasmuciło