duchem pędzony, zaczął dowodzić wyższości Klonowicza nad Kochanowskim; — była to prawdziwa obelga zadana czci otaczającéj pamięć słowika Czarnolasu, tego pobożnego ziemianina — wieszcza, co pierwszy miał łzy natchnione, co pierwszy umiał zanucić hymn godny Boga ojców naszych. — Nowy ten estetyk, nie mogąc znieść wyższości uświęconéj, chciał ją zastąpić zgryźliwym, żółciowym Klonowiczem, dlatego że miał koloryt mieszczański. — Kilka wierszy satyry Koźmiana zrobiło doraźną sprawiedliwość:
Jakież to obłąkały rozsądek mamidła?
Czyliż gad, że ma żądło, już ma przeto skrzydła?
Wprawdzie mól tak szczególną odebrał naturę,
Iż z zbutwiałych szpargałów czasem wzięci w górę;
Wiem, że robak, co toczy podwaliny skrycie,
Kiedy szczyt na dół runie, czołga się po szczycie;
Wiem, że złowrogie ptastwo, wśród zamierzchłej doby
Porze skrzydłem powietrze, nim padnie na groby;
Lecz czy ztąd wniosek idzie i wiary nabierze,
Że gdzie niesięgną orły, sięgną nietoperze?
Pedanci! tworom wieszczów czyniący wyrzuty,
Pomnijcie, że sąd szewca niesięga za buty. —
Jak nadmieniłem, najwięcéj ognia i trafności postrzeżeń znajdziesz w jego satyrycznych wierszach, mających przytém dużo powagi niezniżającéj się