spolonéj pracy narodu z poetą — tak że nierozróżnisz co zrobił naród a poeta. Z Czarnieckiego niepodobna było zrobić czegoś na wzór homeryczny, niebyło żywych o nim tradycyi — ale natomiast należało wciągnąć w siebie taką masę narodowego życia i pojęć, aby je wlać w zbudzoną pierś bohatéra — żeby tenże nie do swojéj epoki, która na zawsze minęła, ale do całéj teraźniejszości i przyszłości należał. Te mniéj więcéj podsuwał uwagi Krasiński w korrespondencyach z Kajetanem Koźmianem, które ciągnęły się lat kilka, przeplatane rozmaitemi spostrzeżeniami o duchu czasu, unoszącym nas w jakąś straszliwą przepaść i barwione nieraz dla ochłody serc zranionych i przeczuwających wielkie niedole, jakim uroczym rymem, w którym i starzec i młodzieniec szli z sobą w zawody mieniając się na role. Strofy ośmdziesięcioletniego Koźmiana wrzały młodzieńczym zapałem, kiedy w Krasińskim niemającym i połowy jego lat przebijał się głęboki smutek nieurojony, niechorowity, lecz smutek nawiany w duszę darem wieszczącym, który mu był od Boga dany, tak samo jak starożytnéj Kassandrze, albo co bliższe podobieństwa, Jeremiaszowi. Odgadł go starzec, kiedy doń pisał te słowa:
Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie.djvu/372
Ta strona została przepisana.