Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie.djvu/420

Ta strona została przepisana.

w każdym rysie jego pióra, że je maczał w krwi serca; w każdym objawie uczucia, że je przebolał, przecierpiał, wypłakał. Nie urojony to sentymentalizm — ale rzeczywistość jego wewnętrznego nastroju przepalona trawiącą gorączką natchnień poezyi, tym „nieznośnym gościem“ jak go nazywa Kochanowskiego Kassandra. Stan ten, który niemógłbym nazwać chorobliwym w znaczeniu ujemnym tego wyrazu, ale stanem najwyższego sił duchowych wytężenia, odbił się bardzo wyraźnie w pismach jego, nacechowanych dziwnem jasnowidzeniem prawie proroczością. On sam wiedział o tém usposobieniu swojem, o tym wielkim przymiocie, bez którego niema najwyższéj i najgłębszéj prawdy poetycznéj, kiedy robi wyrzut Juliuszowi Słowackiemu że nie głębszego głosu, tylko kaprysów fantazyi słucha.

W bańce własnych siedząc marzeń
Nie przeczułeś zdarzeń?
Niewcieliłeś się w to ciało
Co tak cierpieć miało!
Ach! niewziąłeś ran — przed ciosem
W pierś twą magnetycznie —
Aleś jednym wciąż piał głosem
Tylko fantastycznie.