Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie.djvu/423

Ta strona została przepisana.

ciągnął obłęd i zepsucie wieku — oto jego zawód. Pod tym ogromem zadań, możnaż było bawić się szczęściem pospolitego dziecka fortuny, usypiać — jak, mówi Mąż w Nieboskiéj: „Snem odrętwiałych, snem żarłoków, snem fabrykanta.“ — „Świat cały jakoś zasnął wokoło mnie na podobieństwo moje — jeździłem po krewnych, po doktorach, po sklepach, a że dziecię ma mi się narodzić, myślałem o mamce.“ — Prawdziwe to męczarnie nowego Prometeusza przykutego jak do skał Kaukazu, do téj rutyny życia, w któréj na lekkomyślne błyskotki drobnych uciech, czczych zajęć, rozpraszają się najcenniejsze skarby ducha! Zygmunt umiał się skupić, umiał oderwać się od tego, co gmin szczęściem nazywa, a co najczęściéj jest snem żarłoka, snem fabrykanta. Zapewne tém szczęściem niebył on szczęśliwy! Ale za to kochać wszystko co wielkie, szlachetne, piękne, gardzić poziomem i podłem — niejestże to żyć ciągłą poezyą?!
Niemając szczęścia znać osobiście autora „Nieboskiéj“ powtórzę, co mi o nim wspólny nasz przyjaciel pisze. — Wyrazy te rzucone w liście nieprzeznaczonym do publikacyi, niemogą rościć sobie prawa do skończonego wizerunku, a tém mniéj do obrazu życia poety — jestto raczéj doraźne wspo-