dzianek wydartych gdzieś z serca ludu, lub zasłyszanych z innego świata w chwilach natchnień i zachwytu. Tak go sobie wyobrażałem, takim go téż znalazłem, kiedy — przed laty — w obcéj stronie zjechaliśmy się w miasteczku Lotaryngii nad brzegiem Meurthy. — Cierpiący, trawiony tęsknotą, przesycony książkami i ludźmi, po zetknięciu się z nim odżyłem, wyzdrowiałem.... wszystko co mię otaczało, przestało być tak obojętném jak niedawno: bo téż w rozmowach nieprzebranych, istni dwaj czarodzieje, wywołaliśmy wszystkie a wszystkie wspomnienia, fizyonomie, obrazy rodzinne, aż do ułudy. I jakżeż tu nieoddać się przemocnemu pływowi jego sztuki czarnoksięzkiéj, gdy jeszcze gęśl pobojańską weźmie do ręki i sypnie pieśniami?! Mimowolnie unosi cię, jak który z podziemnych duchów w bajce w ten świat zaczarowany, który on sam sobie stworzył i samodzielnie w nim panuje, a do którego żaden niedostał się z poetów szkoły ukraińskiéj; nawet dziecinnych lat przyjaciel, pobratymiec — śpiewak Zamku Kaniowskiego, zatrzymał się u saméj jego krawędzi; bo czyż krwawa, makbetowska scena, oblana łuną pożaru, ufantazyowana dzikiemi wyobrażeniami gminu, i dzikszą,
Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie.djvu/488
Ta strona została skorygowana.