rystyką zewnętrzną mogli pokazać się na scenie; ależ właśnie na tém sztuka, żeby ich stworzyć w danych warunkach — a na to właśnie niezdobyli się nowsi pisarze dramatów i komedyi. Ludzie ich są to półcharaktery, ułamkowe typy, z bardzo niedostrzeżonémi odmianami — jak stado szarych wróbli. Napróżno pamięć męczę, napróżno pytam wrażeń odniesionych z dzisiejszéj sceny — nic i nikt się nieprzypomina — bo nikt nieżyje na deskach teatru; a to, co niby mówi, co się rusza — to wszystko maryonetki; autor za kulisami rozprawia za nich, moralizuje, demonstruje, kieruje ku swemu celowi i stosownie do tego pociąga za druty. Skutek to zmienionego procederu; dawniéj prawdziwy geniusz dramatyczny tworzył ideały charakterów i napełniał je prawdą życia — dziś komedyo-pisarz zbiera wzorki, ubiera je w krynoliny, fraki, kontusze, mundury, ale w manekinów tych nietchnie żywotnego ducha, tylko robi z nich jakby ruszające się i gadające argumenta, mające służyć do dowodzenia pewnych założeń a priori. Cóż dziwnego że głębsza prawda życia, prawda natury ludzkiéj wyniosła się ze sceny, a jeżeli została, to w bladéj kopii?
Gdyby nic innego, to już wymowny fakt two-
Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie.djvu/516
Ta strona została przepisana.