Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie tom 2.djvu/033

Ta strona została uwierzytelniona.

tarz prawego i rozumnego obywatela do historyi politycznéj, towarzyskiéj i literackiéj onego czasu.
Niewyczerpanym przedmiotem tych listów, wprzód nim się zajęły romantyczne spory, był Jaksa Marcinkowski. Śmieszny ten, pretensyonalny oryginał, ze stosami nakleconych rymów wybrał się z Wołynia, gdzie prowadził żywot pasożyta, do Warszawy, aby tam obszerniejsze znaleźć pole do popisów swojéj Muzy. Gdy zaprezentował stosy poematów, trajedyj, komedyj, ód, elegij, epigramatów, — wprawił w niejaki kłopot naszych klasyków, których sława gruntowała się na kilku odach lub mówkach, a tu tyle wykończonych płodów imponowało tém, że skończone, że tylko czekają nakładcy. Poznano się jednak prędko na płytkiéj głowie, mniéj jak miernym talencie, puszącym olbrzymią zarozumiałością, i zaraz wzięto go na fundusz, co niezawodnie nie byłoby spotkało potulnego metromana. Kajetan Koźmian, biorący rzeczy poważnie, chciał mu otworzyć oczy, obrzydzić niewdzięczny zawód i zachęcić do jakiéj pracy, dającéj kawałek chleba. Marcinkowski przyjął to z oburzeniem, rozgłaszając że wszyscy ci literaci, zazdrośni jego talentu i sławy, chcieliby mu z rąk wytrącić pióro; a najbardziéj w to