wém małżeństwem; w ogóle siedmdziesiąt sześć członków rodziny, a jeszcze dwudziestu trzech brakuje. Bawimy się więc dość dobrze, ale nie tak mile i nie tyle dogodności jak w Piotrowicach, nie tyle wolności, bo jakże uważać trzeba, aby 76ciu osobom dobrydzień powiedzieć każdéj, z każdą się witać, żegnać, opowiadać ostatnie zdarzenia i t. d. Ileż to razy nie odkłonię się, z roztargnienia tyłem siądę do kogo, i tysiąc podobnych uchybień zrobię, a przytém już od 8méj rano trzeba być i na nogach i porządnie ubranym na śniadaniu ogólném. Nie takie więc życie dla mnie. Mam przecież i tu kompensacye: widzenia brata i jego całéj rodziny, rozmowa z nimi, i te tysiączne dowody ich przywiązania do mnie, oprócz tego objeżdżam fabryki, których tu jest cztery, i tak blisko będąc Warszawy, więcéj wiedzieć mogę z nowin światowych...... Przebacz, że tak krótko piszę, bo piętnaście Moraszcząt siedzi mi na karku, ramionach, ręku, nogach i głowie i wszystko woła „Stryjaszku! do gry Baru!“
Z licznego towarzystwa zatęsknił Morawski do szczuplejszego kółka Piotrowickich przyjaciół. List ze stycznia 1834 r. datowany, już z tamtąd
Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie tom 2.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.