Wiednia. W zimie mam zamiar zasiąść do dykcyonarza poznańsko-polskiego. Jakżeby się szlachta gniewała na mnie, gdybym tego dokonał.“
W Tygodniku literackim poznańskim, podobnoś z r. 1841, były trzy listy: jeden z Paryża przesiąkły zwrotami francuskiemi, drugi z Wołynia zaprawny urzędową moskiewszczyzną, trzeci z Poznańskiego z wszystkiemi lokucyami i germanizmami tam używanemi. Koncept w nich wyborny, a rzecz tak ułożona, że wszystkie osobliwości zepsutego języka produkują się jak na paradzie. Być może, że pomysł wyszedł od Morawskiego, a nawet że on sam do niego rękę przyłożył. Czy tak jest lub nie, zawsze rzecz dowcipna, nie mogła wyjść tylko z dowcipnéj głowy. On ne prête qu’aux riches.
Zostawiwszy pióro Morawskiemu, żeby sam skreślił moralną dyagnozę prowincyi Wielkopolskiéj, winienem dać pejzaż okolicy, w któréj leżała Lubonia, w czém daję się wyręczyć pióru Stanisława Koźmiana, znanego współwydawcę Przeglądu poznańskiego[1], autora wybornego dzieła o Anglii i tłómacza Szekspira,
- ↑ Redagował go przez lat 20 wspólnie z bratem swoim księdzem Janem Koźmianem.