Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie tom 2.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

szych, warszawskich uprzedzeń, niewychodzących jednak po za obręb poufnéj pogadanki lub korespondencyi. Sam nie wiem więc, czy z tytułu, że do potomności należę, wolno mi uchylać tę zasłonę i wyjawiać to, co do jawności przeznaczoném nie było. Skrupułu tego jednak nie możnaby się spodziewać i w późniejszych czasach, jeżliby listy te wpadły w ręce jakiego autora ciekawie śledzącego ducha téj literatury i tych wyobrażeń, jakich przedstawicielem był Morawski i jego współcześni. Zajrzyjmyż teraz do innego listu, gdzie z powodu artykułu o Hoffmanie, niemieckim humoryście, napisanego przez znanego naszego romansopisarza, uderza na ducha objawiającego się w powieściach, a mianowicie na fałszywe doktryny tendencyjnie rozszerzane w téj najprzystępniejszéj formie.
„Autor artykułu o Hoffmanie (pisze Morawski) utrzymuje, że chcąc poznać Hoffmana, trzeba go całego przeczytać. Nam się zdaje, że każdy autor ma prawo tego się domagać, jeżeli stanowczy wyrok chcemy o nim wydać; każe się wpoić w jego najtajemniejsze myśli, co ma zapewne znaczyć, że trzeba go dobrze zgłębić, i niepowierzchownie czytać. — Ale czyż o każdym tworze nie-