Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie tom 2.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

czytali; atoli, niedostały się one do rąk podrzędniejszéj masy czytelników, która zasypywana powieściami, coraz więcéj smakowała w tym rodzaju, z czego cieszyli się optymiści, powiadając że przez to spopularyzowała się literatura, że smak do pism polskich jak z jednéj strony rozszerzył się na dół, tak z drugiéj w wyższych sferach czytających tylko po francusku, powytrącał z rąk książki zagraniczne. Prawda, pomnożyła się liczba czytających, lecz w zamian nabyliśmy tyle rozkładowych pierwiastków, że zamęt pojęć i obecne rozbicie ducha, możnaby bez wielkiego naciągania przypisać téj romansowéj propagandzie, która, jak wszelki chwast wybujały głuszyła nieraz najwonniejsze kwiaty uczuć i myśli.
Morawski w roku 1836 wybrał się z synem na Wołyń, obracając drogę na Kraków i Galicyę.
„Przebyłem wzdłuż całą Galicyę — pisze on — śliczny kraj. Ziemia tak bujna, że mierzwićby nią można. Bieda zaczyna pędzić do przemysłu. Język czysty. Chłop pijak i nędzny. Całą Wieliczkę to jest kopalnię obszedłem. Mogłem, jak to mówią: faire les honneurs de Wieliczka jako pierwszy jéj zdobywca w r. 1809, jako dowódzca tameczny, jako gospodarz nawet