w kilka lat potem Gazeta Warszawska drukowała te wyrazy (notabene nigdyśmy nie rozbierali żadnego z dzieł Kajetana Koźmiana): „Ma Przegląd całe szeregi autorów, którym się nigdy słówko nagany niedostaje. Tymi wybranymi śród poetów są: Kajetan Koźmian, a obok niego Jenerał Franciszek Morawski.“ —
Z taką wiernością i szczerością skreślony powyższy obrazek kłopotów recenzenta, zdał mi się w sam raz przypadać do elementów składających tę monografię, będącą niejako pamiętnikiem literackim z epoki Morawskiego. Urazy krytykowanych, niechęć przyjaciół i zwolenników krytykowanego, zła wiara dzienników, mianowicie Gazety Warszawskiéj, co nie mogąc walczyć na polu polityczném, walczyła na literackiém z polityczno-socyalną dążnością — wszystko to napawało goryczą każdego, co śmiał wystąpić przeciw nadużyciom pióra, czy to gwałcącego zasady religijne i moralne, czy sączącego jad rozkładu w społeczność, czy obrażającego smak dobry, uczucia narodowe lub język. Tymczasem bez krytyki właściwa literatura ucierpiałaby w tém bezkrólewiu, sztuka przestałaby być sztuką, a niepowściągliwa płodność zajęłaby miejsce twórczości.
Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie tom 2.djvu/260
Ta strona została uwierzytelniona.