Ni sam pod nią siadywał, ni umieszczał gości;
O szeląg on się nawet pod nią nie założył,
Na niczém nie podpisał, listu nie otworzył,
Zważał nawet, że gdy kto klął się na Szatana,
Zachłysnął przy kielichu, ograł w kasztelana,
Lub się wyrwał niebacznie i głupstwo powiedział,
Zawsze się pokazało, że pod belką siedział.
Dziwnie szczęśliwie schwycił poeta ten przesąd o belce jaki się zamienił dziś w przysłowie utrzymujące się dłużéj niż belki, które ustąpiły miejsca sufitom. To wszystko, co włożyła w nią jego poetyczna fantazya, zrobiło ją rówienniczką owego sławnego „serwisu“ Mićkiewicza, i „dęba gaduły“ Goszczyńskiego; a jeżeli jeszcze dalszéj poszukamy parenteli, pokaże się że idzie w prostéj linii od owéj achillesowéj tarczy, którą Homer przyozdobił w takie cudowne bareliefy. Szkoda tylko że gruby tram nie bywał u nas okryty rzeźbą, za to prosta jego powierzchowność miała tajemnicze przymioty, jakich nie miała nawet tarcza Achillesa. Z tego porównania możnaby wysnuć całego ducha naszéj rodzinnéj poezyi, ubóstwo zewnętrznych form, piękność plastyczna nie wytrzymująca porównania z cudami Grecyi i Włoch — za to nieprzebrana kopalnia wewnę-