Felpą żółto-gorącą, z mnóstwem taśm, kutasów,
Wznosi się w staréj pysze Batorowych czasów;
Gęsto się w gwóźdź mosiężny brzegi pudła stroją,
Groźne Gryfy na straży drzwiczek z kordem stoją,
A na tryumf téj wzniosłéj i dziwnéj struktury,
Sześć sfinksów wyzłacanych świeci się u góry.
Antykiem tym, tą ruchomą basztą wjeżdża dziadunio na dziedziniec dworu Chorążego, i wysypało się co żyło, na jego powitanie,
Ciśnie się całowany w ramię, ręce, wąsy,
Pcha przez tłum mężczyzn, kobiet i wśród dzieci mrowia,
Jeszcze progu nie przeszedł, już wypił trzy zdrowia...
Dziaduś staje od razu do poloneza z Podstoliną:
Rżnie od ucha nadworna Starosty muzyka;
Dziaduś w kord swój uderzy, pomuśnie wąsika,
Uśmiechnie się, dłoń poda, i z marsowym wzrokiem
Na czele par trzydziestu wolnym stąpa krokiem;
To zawraca, to kołem, to wężykiem krąży,
Gdy już w trzecim nawrocie wstrzyma go Chorąży;
Wiwat pan Piotr! zakrzyknie, wznosząc flachę sporą,
Damy solo puszczone nowych mężczyzn biorą:
Dwaj zaś starcy klęknąwszy dawnym obyczajem,
Piją swe zdrowia, płaczą, ściskają się wzajem,
A za każdym uściskiem zacnéj starców pary,
Z blizkiego wirydarza huczy moździerz stary.
Ewunia to widzi i odwodzi dziadka do pobocznéj komnaty, gdzie czeka na niego zastawiony