Nie zdarzyło mi się w licznéj korespondencyi, służącéj za materyał do niniejszéj monografii, trafić na ustęp, gdzieby Morawski dawał zimny sąd swój o Byronie. Uważałem tylko, że angielski poeta zachwycał go, i unosił w szczytne sfery swojéj fantazyi; czy go w nich trzymał do końca? Niewiem. Nic dziwnego; bo któż nie uległ téj jego przemocy? Kogo on raz pochwycił za wszystkie włókna czucia i wyobraźni, czyż nie targał niemi dopóty, aż pękły w niemocy, albo wyjęczały wszystkie tony złożone w sercu człowieka? — Usunąwszy się z zaczarowanego koła byrońskiéj poezyi, można zdać sobie sprawę z natury tych wrażeń, i zapytać siebie samego, dla czego tak jak po przepiciu się na nocnéj hulance, tak po czytaniu Byrona, czujesz nazajutrz w sobie wielką czczość i smutek. Właśnie téż dwa te symptomata: czczości i smutku, zostają ci po fałszywych rozkoszach, po téj rozpuście poezyi, po tém pijaństwie wyobraźni, po tych konwulsyach i spazmach sercowych.
Trafnie Lamartine powiedział, że poezyom Byrona niedostaje trzech rzeczy: rozumu, cnoty i Boga, a zatém trzech najważniejszych rozkoszy duchowych.
Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie tom 2.djvu/287
Ta strona została uwierzytelniona.