Strona:Lucjan Szenwald - Scena przy strumieniu.djvu/20

Ta strona została przepisana.

i obsypywał żużlem i wyzwisk fura.
O siniaki! O spodnie z gwiazdami łat,
zdzierane na kolanach razem ze skórą!
Pamiątki wczesnych bójek, świadkowie niemi
pierwszych straceń na łono potężne ziemi!

Andrzej i Bogdan, w półmrok, zorzą nabiegły,
wsłuchiwali się w długie rozmowy starszych:
o pokoleniach, które w boju poległy,
o strajkach, oblężeniach, głodowych marszach,
o tem, że język maja fabryczne cegły,
i każdy zaśpiewa ci balladę warsztat,
i każdy opowie ci legendę kamień,
ogrzej go tylko piersią i w kwiat go zamień.

I jak płonęły oczy węziej i Węziej,
i głowy przysuwały się bliżej, bliżej,
gdy o mrocznych mówiono komnatach więzień
i o płynącej rynną poświacie ryżej.
Jakiem skupieniem każdy pulsował mięsień!
A gdy wybuchła pieśń: „Wciąż wyżej i wyżej!"
i padło imię, sercom walczących drogie,
w oknie stanęło słońce — szkarłatny ogień.

Takie chwile formują i rzeźbią linje,
takie chwile kształtują serce, jak odlew.
Rysy tem rychlej krzepną, im szybciej płynie
zdarzeń wieloskrzydły młyn, trzepiąc naodlew.
Każdy cios utrwala się, jak w lepkiej glinie.