Strona:Lucjan Szenwald - Scena przy strumieniu.djvu/65

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ V.

Po zasiekach, po zaroślach,
gęstwiną, po błoniu plaskiem,
cieniem, blaskiem, cieniem, blaskiem,
przez wężowiska, naoślep,
poprzez czahary i dzikie ostępy,
przez mchu roztopy i przez jagód kępy,
darnią przecieka, piaskiem się przerzyna
biedna ścieżyna, samotna ścieżyna,
i biegnie, biegnie, wciąż dalej i węziej.
Skrzypią gałęzie, chichocą gałęzie,
krzaki skrzydłami czarnemi łopocą,
chwieją się sosny na bezludziu głuchem,
i, wyrzucone szeleszczącą procą,
wdół lecą szyszki.

Andrzej chwyta uchem
stłumione echa tęsknego wołania,
zadziera głowę, ogląda się, zbacza,
Ejże! To w niebie zawieszona kania
kwili, jak pisklę, to był krzyk derkacza!
Las się na drodze, jak olbrzym, rozkracza