Święte gałęzie dębowego boru,
tylekroć wrzaskiem pogwałcone siekier!
Wy, których skórę czas bruzdami porył!
Wy, z których blizn żywiczny sok pościekał!
Lasu ogromne ramiona! Porżnięte
na krokwie, rychło podeprzecie domy!
Oto raz jeszcze piły ostrym łbem tnę
mchem porośnięty pień wasz nieruchomy.
Konary! całe w brunatnych kołtunach!
Sęki! płatami oblata z was łuska.
W korzeni tęgo zaplecionych strunach
sił płynnych potok wiecznomłody pluska.
A w liściach drzemią błękitnawe chłody,
a w korze śpiewy i owadów szelest.
Drzewa! Nie w hołdzie dla waszej urody
ogradza puszczę rdza kłujących żelastw,
nie po to chodzą gajowi po wrzosach,
aby słowiki rozróżniać po głosach,
lecz chodzą strzelby, wymierzone w chłopa,
przez to, że leśną skradając się pustką,
Strona:Lucjan Szenwald - Utwory poetyckie.djvu/135
Ta strona została przepisana.
Rozdział IV