w ogóle gniazda nie posiada. Bardzo się tą uwagą przejąłem, ale na próżno szukając odpowiedniego rozwiązania obrazowego i wersyfikacyjnego, wolałem raczej urazić ornitologów niż popełnić jeszcze jeden grzech artystyczny.
Inaczej przedstawia się sprawa owych ogrodowych malw i niekwitnących w czerwcu dziewann, które raptem znalazły się na leśnej polanie tworząc tło dla tańczących dziewcząt. Tutaj nieścisłość przyrodnicza nie może być poczytywana za błąd, ponieważ od tego momentu akcja poematu rozwija się w okolicznościach fantasmagorycznych. a powrót do realności podkreślony został przez rozpłynięcie się nagromadzonych barw.
Drobiazgów, które wymagałyby korekty, jest napewno dużo. Proszę czytelnika, aby z faktu, że tej korekty zaniechałem, nie wyciągał wniosku, jakobym zgadzał się ze stanowiskiem ludzi lekceważących dokładność szczegółów w poezji.
VII. Spotkał mnie zarzut, że w taktownym skądinąd opisie wycieczki użyłem frywolnej metafory — „traw obłe kolanka“. Spieszę wobec tego wyjaśnić, że „kolanka“ traw nie mają nic wspólnego z podkasaną muzą i że tak nazywają się węźlaste zgrubienia, członkujące łodygi niektórych traw.
VIII. Utwór jest bez wątpienia akademicki. Atakowano mnie za to in publico jeszcze przed ogłoszeniem całości. Gdyby istniał Uniwersytet Poezji, „Scena przy Strumieniu“ uzyskałaby, być może, kwalifikację pracy proseminaryjnej. Cóż? W okresie, gdy leniwe nieuctwo, osłaniane sztuczną mgłą pozornego eksperymentatorstwa, tak wielką czyni koło siebie wrzawę — skromna praca proseminaryjna jest niewątpliwym krokiem naprzód.
Mistrzami moimi (z jakichże nizin patrzeć muszę na ich wysokie pomniki!) byli Eschylos, Wergiliusz, Szekspir, Shelley, Mickiewicz, Słowacki — nazwiska, które na twarzach owej krzykliwej generacji poetyckiej wypaliłyby rumieniec wstydu, gdyby nie to, że ta generacja nieomal nie wie, co to za jedni.
Nigdy nie zrozumiem, jak można godzić się z myślą, że twórczość nasza nadal będzie o tyle — o całą poezję — niższa od tego, co zdziałały te wielkoludy.
Długo i troskliwie pracowałem w ich laboratoriach — i uznanie tej pilności jest jednym z niewielu zaszczytów, o które się ubiegam.
Strona:Lucjan Szenwald - Utwory poetyckie.djvu/176
Ta strona została przepisana.