Płatami ząb żelazny skorupę ziemi zdziera,
zawzięcie klin stalowy dodziera się do trzew.
Jak wszy ruchliwe stado gryziemy ziemski czerep,
nożami tniemy ciało, ciągniemy ciepłą krew.
Za mało kuć żelazo, za mało kruszyć granit,
za mało pławić złoto, lać cynk i topić brąz.
Do silnych bąbli ziemi przyssani pijawkami,
płyniemy kałużami odpływających słońc.
Kłosami strzela ziemia. Słodkiego pełne
zamieciom chylą głowy, w powietrza toną plusk.
Smakuje orna skiba, wilgotna, tłusta, czarna;
tulimy usta blade do kłosów bladych ust.
A noce — sine czaty. Obleśna gęba mlaska,
gdy z wiadra nieba ścieka pienisty, mleczny sok.
Słodyczą gwiezdnych kałuż upiorna spływa łaska,
oblepia słodkim tynkiem nerwowy czkawki tok.
O, dosyć tej słodyczy, o dosyć, dosyć, dosyć!
Jak muchy brzęczą serca złapane w lepką sieć.
Palącą, gorzką cieczą nabrzmiałe wargi zrosić!
Lancetem przeciąć wrzód i nożami piersi drzeć!
Przepalającą lawą otchłanne gardła zalać!
wytargać każdy nerw i wyszarpać każdy fibr!
Strona:Lucjan Szenwald - Utwory poetyckie.djvu/39
Ta strona została skorygowana.
Bunt